poniedziałek, 23 listopada 2015
Rozdział III
Do owalnego pomieszczenia, wlatywało światło porannego słońca. Chmury, które widać było w oddali, wskazywały na to, że już niedługo zakryją piękne słońce i spadnie deszcz. Gabinet dyrektora był dość tajemniczym miejscem. Nieliczni uczniowie byli proszeni do tego pomieszczenia... Trzeba było albo bardzo narozrabiać, albo być... Harrym Potterem.
Dumbledore przechadzał się po swoim gabinecie, rozmyślając o sprawach, które i tak odkładał od początku roku. Wiedział, że młodej Crist jest trudno, w końcu znalazła się w nowym miejscu... Żyjąc całe życie w lesie, może nie wiedzieć o wielu sprawach o świata magii. Potrzebuje kogoś... kto będzie ją uczył. Kogoś, kto może być jej tymczasowym mentorem... Mógłby to być któryś z nauczycieli, ale czy znajdą wspólny język? Nie, potrzebny jej ktoś, kto jest w jej wieku. Ktoś, do kogo sam Albus ma zaufanie.
Starzec, podszedł do fotela, położył rękę na oparciu i zawiesił się, patrząc w przestrzeń. Trwało to kilka minut, po czym usiadł i chwycił landrynkę, którą od razu wrzucił do buzi. Rozkoszował się słodkim smakiem, przymykając oczy. Och, jak to dobrze nie bać się zjeść cukierka.
- Pycha - mruknął do siebie.
Powrócił do swoich myśli. Spojrzał na portrety poprzednich dyrektorów. Niektórzy przysypiali, niektórzy grali w szachy, a inni czytali księgi. Nie będzie ich pytał o zdanie. Załatwi to sam.
Pierwszy do głowy przyszedł mu Harry, ale nie chciał go już męczyć... W końcu od zawsze zajmuje się czymś ważnym, może czas na odpoczynek... Jednak nie zna innego ucznia tak dobrze jak jego.
- Najpierw powinienem porozmawiać o tym z dziewczyną... - mruknął do siebie, prawie niesłyszalnie.
Całe szczęście była sobota, także śniadanie było później, niż w tygodniu. Dumbledore wcale nie lubił wstawać rano, nienawidził tego z całego serca, choć jego wiek już nie pozwalał mu na spanie więcej, niż sześć godzin. Spojrzał na zegarek i poczuł głód, więc wstał i, żegnając się z portretami poprzednich dyrektorów, wyszedł z pomieszczenia.
- Chciał mnie pan widzieć, panie dyrektorze? - spytała Crist, wchodząc do gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi, po czym podeszła do biurka.
- Tak, usiądź - profesor wskazał na krzesło, które stało przed jego miejscem kontemplacyjnym. - Myślałem sobie... jak sobie radzisz?
Zastanowiła się nad jego pytaniem, przypominając sobie wczorajszy wieczór, gdy ćwiczyła zaklęcia z drugiego roku. Nie były trudne, ale żeby spamiętać te wszystkie regułki w taak małym czasie... Dziewczyna miała wrażenie, że nabawi się niedługo depresji. Zwłaszcza, że nie mogła przestać myśleć o swoim domu.
- Nie jest lekko, ale nie mam innego wyjścia - odpowiedziała, starając się uśmiechać jak najszczerzej.
- Czy nie chciałabyś kogoś, kto mógłby ci w tym wszystkim pomóc? - patrzył na nią ze skupieniem, jakby chciał przeczytać jej myśli. - Jeśli jeszcze nie znalazłaś osób, którym ufasz, to mogę po prostu kogoś wtajemniczyć w tę sytuację... Kogoś, do kogo mam zaufanie. W Gryffindorze mamy bardzo zdolną trójkę uczniów, którzy by cię wprowadzili w nasz świat.
Nie wiedziała co na to odpowiedzieć. Rozmowa ze staruszkiem, szła w nieodpowiednią stronę. Chciała sobie poradzić sama. Przede wszystkim chciała pokazać babci, że potrafi o siebie zadbać. To była osoba, która nigdy jej nie akceptowała ze względu na to, że nie była czysto krwistą elfką... Chociaż, gdyby tak było, to Crist nie znalazłaby się w Hogwarcie, raczej nie zwiedziłaby świata... no i miałaby o wiele mniej nieprzyjemności.
Odwróciła wzrok w stronę portretów dyrektorów Hogwartu, którzy się z zaciekawieniem przyglądali. To było dość krępujące i dezorientujące.
- To normalne potrzebować pomocy, czasami jesteśmy silni za długo... A korzystanie z pomocy to nie jest ujma na honorze. - Odezwał się dyrektor, uśmiechając się jakby tłumaczył coś małemu dziecku, które jeszcze za mało rozumie.
- Profesor Salomea często mi pomaga. Na dziś też jesteśmy umówione w jej sali, potrafi mnie nakierować... - odpowiedziała zamyślona, spoglądając na starca.
- Ale z profesor Storm nie porozmawiasz o nowinkach w świecie młodych czarodziejów, a wolałbym, abyś jednak miała kontakt ze swoimi rówieśnikami...
- Z całym szacunkiem panie profesorze, ale poradzę sobie...
- Nie poradzę sobie. - Stwierdziła, po czym walnęła głową w książkę od OPCM.
- Nie myśl tak, jeszcze raz może teraz w praktyce - rzekła profesor Storm, wstając z krzesła. Machnęła różdżką i w sali zniknęły wszystkie stoły i krzesła (oprócz tego, w którym siedziała Crist)
Jeszcze przez czterdzieści minut ćwiczyły zaklęcia obronne, gdy nastolatka poprosiła o przerwę. To był moment, gdy poważnie zastanawiała się nad tym, czy Dyrektor Dumbledore nie miał racji... Może powinna mieć wsparcie od strony kogoś, kto nie będzie oczekiwał formalnych relacji? Z kim mogła po prostu pogadać, nie czując się przy tym skrępowana. Fakt, że z domu Borsuka miała znajomych, ale mimo wszystko nie potrafiła nawiązać większych relacji... Chociaż, jak gdyby się nad tym zastanowić, to Crist nawet nie próbowała... Może czas to zmienić?
Pomyślała, że w tej chwili tylko jedno może pomóc jej w myśleniu - spacer.
Pożegnała się z nauczycielką, skierowała się do pokoju wspólnego puchonów. W środku było ciepło, mimo położenia pomieszczenia pod ziemią. W kominku był rozpalony ogień, przy którym były czarne i wygodne kanapy, na których siedzieli uczniowie, rozmawiając. Dziewczyna uśmiechnęła się, w ich stronę. Lubiła patrzeć jak ludzie ze sobą się dobrze dogadują. Nawet patrzenie na takich ludzi sprawiało, żę czuła się lepiej.
Niespodziewanie jeden puchon, który był o rok starszy, zwrócił na nią uwagę. Odwzajemnił uśmiech, a później machnął w ręką, pokazując, żeby się do nich przysiadła. Ta wzruszyła ramionami i werbalnie pokazała, że dziękuje za zaproszenie.
- "Okey" - powiedział bezgłośnie, wracając do rozmowy.
Otworzyła drzwi i jej oczom ukazały się korytarze, prowadzące do dormitoriów. Na początku ciężko było się połapać gdzie co jest, ale dało się przyzwyczaić.
Wchodząc do pomieszczenia, w którym spała od początku roku, poczuła woń perfum o zapachu różanym. Był to charakterystyczny zapach dla jej współlokatorki - Teresy Woods. Była to miła blondynka, której było wszędzie pełno. Uwielbiała się śmiać i sprawiać, że dzięki niej ktoś się uśmiechał.
Korzystając z okazji, że nikogo nie było, chwyciła płaszcz i wyszła z pomieszczenia. Chciała jak najszybciej znaleźć się na dworze.
Po pokonaniu Hogwarckich korytarzy, wreszcie zdołała opuścić mury zamku. Zdecydowanie wolała przechadzać się po lesie, niż po miejscu, gdzie są tylko ściany i non stop, ktoś cię obserwuje... A fakt, że większość osób z obrazów nie żyje... jest trochę dołujący.
Pogoda nie była wymarzoną na spacer, wręcz przeciwnie. Było zimno, nie widać ani jednego zwierzęcia, o ludziach nie wspominając, a wszystko to spowodowane jesienną mżawką.
Brązowowłosa szła przez błonia, kierując się w stronę jeziora. Płaszcz, który założyła przed wyjściem okazał się nie być wodoodporny, mimo to dziewczyna nie przejmowała się tym i gdy tylko znalazła się przy jeziorze, usiadła na trawie, opierając się plecami o drzewo. Przymknęła oczy i czuła w końcu spokój. Zapach wilgoci i świeżego powietrza przypominał jej o domu, o jej wiosce.
Angielskie powietrze było chłodniejsze i ostrzejsze, niż w lesie, który zamieszkiwała, co sprawiało jej początkowo wiele problemów. Ciężko było nie tęsknić za rodziną, gdy jest się w miejscu, w którym nikt nie jest ci bliski... czujesz się samotny i boisz się komukolwiek zaufać. Dwa tygodnie to bardzo mało czasu, żeby nawiązać jakiś kontakt i od razu zaufać. Przynajmniej w sytuacji, w której była Crist. Miała wrażenie, że jeśli wyda się jej tożsamość to od razu zawali się świat... Od razu ktoś się dowie. Bała się pytań.
Odgoniła od siebie złe myśli, wyobrażając sobie małą kuzynkę Rose, która wesoło skacze po gałęziach drzew. Niebieskie włosy ma zapięte w kucyk, na nogach miała liczne raby i otarcia, a na ustach uśmiech... który pojawił się teraz na ustach nastolatki.
- Przeziębisz się.
Wzdrygnęła się, otwierając jednocześnie oczy. Czuła, że serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Spojrzała w górę, zaczepiając włosy o korę drzewa i ujrzała znanego jej gryfona. Miał kruczoczarne włosy, w typowym dla niego nieładzie, na których znajdowały się krople wody, zielone oczy, ubrany był w szkarłatne szaty do Quidditcha Gryffindoru, a w ręce trzymał miotłę.
- Może... - mruknęła, a Harry wyciągnął w jej stronę wolną rękę, którą chwyciła po kilkusekundowym zamyśleniu, stawiając się na nogi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak głupie było siedzenie na mokrej trawie. Teraz miała wielką, ciemną plamę na pośladkach.
- Przynajmniej przestało padać - zauważył gryfon, posyłając uśmiech dziewczynie.
Zapadła niezręczna cisza. Puchonka czuła się bardzo głupio i z determinacją szukała jakiegoś tematu, które mogłoby jej teraz przysłużyć, ale przychodziło jej do głowy tylko gadka o pogodzie... którą już przerabiali.
- Umiesz grać? - wskazał na swoją Błyskawicę.
- Quidditch? - przyjrzała się miotle z zaciekawieniem. - Nigdy nie latałam... moi rodzice są bardzo opiekuńczy... - skłamała.
W odpowiedzi dostała szeroki uśmiech.
- No, to świetnie!
- O nie...
- Oj przestań, zawsze musi być ten pierwszy raz - rzekł ochoczo, a widząc jej zdezorientowaną minę kontynuował - nie bój się. Jestem świetnym graczem.
Bardzo skromnie, panie Potter - zaśmiała się w myśli.
Rudowłosy Gryfon siedział w Wielkiej Sali, zajadając kurczaka. Dziś miał być jego wielki dzień. Chciał dostać się do drużyny Quidditcha. Od kilku dni opowiadał o tym Harry'emu i Hermionie. Kapitan Gryfnów oznajmił mu, że nie będzie mu dawał forów, bo są przyjaciółmi i mu to odpowiadało. Chciał pokazać, że to ON, ON SAM potrafi dostać się do drużyny.
- Ron, przestań się obżerać i chodź, zaraz zaczynamy - powiedziała Ginny, chwytając go za rękaw.
Był dumny z tego, że mógł nosić szaty członka drużyny, mimo że jeszcze nie wiedział, czy się dostanie. Ta chwila była dla niego wyjątkowa. Przynajmniej na razie...
Szedł razem z siostrą i z każdym krokiem robiło mu się niedobrze. Poczuł się zdenerwowany, gdy zaczęły go niepokoić myśli o porażce. Co jeśli z tego wszystkiego zapomnę jak się lata na miotle? A jeśli niczego nie obroni?
Weszli na boisko, gdzie była już spora część gryfonów. Harry dzisiaj musiał wybrać tylko obrońców, bo nabór na ścigających i pałkarzy odbył się kilka dni temu. Do drużyny dostała się między innymi Ginny, która była świetnym ścigającym. Ron się trochę obawiał, że jeśli nie podoła, to okaże się, że jest najgorszym dzieckiem z rodziny.
Nie trzeba nawet wspominać, że każdy z dzieci Weasley'ów był inny i wyjątkowy. Ron przy nich wydawał się... no cóż. "To dziecko, które przywiozło nam do domu Harry'ego Pottera." Tak właśnie zawsze myślał o sobie Ron Weasley, który chyba miał najwięcej kompleksów na swój temat, niż wszystkie dziewczyny z szóstego roku razem wzięte. Nie pokazywał tego, a przynajmniej tak mu się wydawało. Chciał się wykazać. Chciał, aby był kimś więcej, niż tylko "Przyjacielem Harry'ego Pottera", czy synem Weasley'ów.
Nie skupiał się na tym, co się działo wokół niego, aż podszedł do niego Cormac McLaggen. Nikt za nim nie przepadał, gdyż wykazywał się być... zadufanym, zarozumiałym i zakochanym w sobie mięśniakiem,który sądził, że jemu się wszystko należy. Ostatnio nawet zaczął się kręcić przy Hermionie, co Ronowi nie odpowiadało.
- Hej, Weasley - mięśniak przeczesał włosy palcami - uważasz, że ci się uda?
- A niby czemu nie? - wzruszył ramionami, próbując policzyć do dziesięciu.
- Obrońca musi być męski... silny... - spojrzał na niego ze zwątpieniem, a Ron poczuł rosnącą wściekłość.
- Jeszcze zobaczymy - mruknął przez zaciśnięte zęby i dał do zrozumienia, że nie ma ochoty go więcej słuchać.
Po kilku minutach zaczęło się.
Podczas eliminacji Cormac się popisywał i często uśmiechał się w stronę trybun, co było spowodowane towarzystwem Hermiony. Rudowłosy zauważył, że obok jego przyjaciółki siedział Luna i Gwen - dziewczyna, która doszła do szkoły w tym roku.Zdziwił się jej obecnością, ale nie miał czasu, żeby dłużej o tym myśleć. Właśnie nadlatywała Ginny z kaflem... Traf! Obronił!
...
Udało się! Ronowi udało się dojść do drużyny! I to było tylko jego zasługa! Gdyby nie ten idiota Cormac panował nad swoją miotłą...Ha! Nawet nie wiecie jaka to satysfakcja, widząc że ten żałosny uśmieszek schodzi mu z twarzy.
- Gratuluję! - krzyknęła Hermiona, przytulając przyjaciela. Odwzajemnił uścisk, a Harry'emu przybił piątkę. Był z siebie dumny.
Podszedł do nich MacLaggen, który nie wyglądał na zadowolonego.
- No to jakieś żarty! Jego siostra mu słabiej rzucała! To niemożliwe, żeby taki ktoś jak ten...
Łup! Cormac złapał się za bolący nos, patrząc na Weasley'ównę z nienawiścią.
- Ty mała...
- Poprawić? - spytała, podnosząc pięść w górę, zanim Ron zdążył się naprężyć, chcąc się rzucić w stronę MacLaggena.
Chłopak na reakcję Ginny odsunął się, zmierzył ich pogardliwym spojrzeniem, prychnął i oddalił się z boiska.Cała gromada odprowadziła go wzrokiem.
- To, co? - zaczął Harry. - Pierwsza impreza drużyny Gryfonów?
- Dobrze prawisz - odrzekł Ron.
Udali się do Pokoju Życzeń. Do Salonu Gryfonów nie mogli iść ze względu na Lunę i Gwen, jednak nikomu to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że magiczne pomieszczenie miało dekoracje Gryffindoru, barek ze składnikami do piwa kremowego i przekąskami.
- Kocham ten zamek! - krzyknął Ron, uśmiechając się szeroko.
Rudzielec wyszedł szybkim krokiem z Pokoju Życzeń. Znowu pokłócił się z Hermioną i nie miał ochoty dłużej siedzieć w tamtym pomieszczeniu. W głowie szumiało mu od Whisky, ale wiedział, że było to przejściowe.
Nie rozumiał tej nader rozsądnej Pani Granger, która uważała, że picie alkoholu to przejaw niedojrzałości i głupoty... Przecież można się czasem trochę zabawić, prawda?
Ziewnął i spojrzał na zegarek, który miał na lewym nadgarstku. Wskazywał on godzinę dziewiętnastą, a on już czuł zmęczenie. Przetarł oczy, kierując się do wieży Gryffindoru.
Nagle usłyszał głos z Łazienki Dziewczyn... w której bywała Jęcząca Marta. Zdziwiło go to, ponieważ nikt tam nigdy nie wchodzi. Postanowił więc zobaczyć, co mogło dziać się za drzwiami. Dyskretnie je otworzył i wszedł do środka.
- Zwariowałeś - warknął głos, kobiecy głos. - Nie jestem zdesperowana, nadal jest moim przyjacielem.
- Słuchaj, on nigdy na ciebie nie spojrzy, a eliksir miłosny... to najlepszy sposób - odpowiedział już męski głos, który był przesiąknięty pewnością swoich słów.
Ron, schował się za kabiną, przysłuchując się rozmowie. Ciekawość go pokonała, nie mógł teraz odejść.
- Och, Pansy... - szeptał niski głos. - Czy nigdy nie chciałaś, aby ON patrzył teraz na ciebie, jak ja teraz?
- Ja...
Weasley był wstrząśnięty. Nastała cisza, a potem spadająca różdżka uderzyła o podłogę, usłyszał...
- Nie całuj mnie - odrzuciła od siebie faceta, po czym wybiegła z pomieszczenia, mijając Gryfoan, nie zauważając go.
Ta cała sytuacja nim wstrząsnęła... Szczególnie zachowanie Ślizgonki następnego dnia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Komentarz będzie mniej dobry, bo tamten się usunął.
OdpowiedzUsuńOstatnia scena jest bardzo tajemnicza i zachęca do czytania następnego rozdziału.
Czasami są błędy w zapisei dialogów, wzruszyła ramionami itd powinno być wielką literą.
Widzę, że planujesz przyjaźń (czy coś więcej?) między Crist, a Harrym ;)
Fajnie.
I ten kontrast – poradzę sobie, a za chwilę nie poradzę…
To było dobre.
Sorry za chaotyczny kom, ale jakoś tak wyszedł.
Ogólnie rozdział podobał mi się ;)
Weny!
Dziękuję <3
UsuńA co do Harry'ego i Crist... myślę nad niektórymi aspektami, ale jeszcze nic nie jest wiadome :3
Hej, Megara! :*
OdpowiedzUsuńNo to dotarłam do końca, więc czas na drugi komentarzyk! ^^
Po pierwsze dziwię się, że tylko jeden komentarz tu jest, ja tam po raz drugi zakochałam się w tym blogu! *o*
Dumbek zachwycający się cukierkiem! Hahahah <3
Z jednej strony chciałam, żeby Cris zaprzyjaźniła się z Harrym i resztą... Ale z drugiej dobrze robisz, że nie dałaś Dumbledorowi wejść jej na głowę, może sama decydować jakich będzie mieć przyjaciół!:3 Co nie zmienia faktu, że chciałabym nadal żeby się poznaali bliżej *.*
Mmmm wspólny lot na miotle? ;>
Skromny Harry <3
Ron podsłuchał Pansy... Czyżby coś tam było między nimi? ;> Osobiście uważam, że pasowaliby do siebie! Kocham takie paringi łamiące kanon *O*
Pozdrawiam cieplutko, ściskam i całuję! :*
polskaszkolamagii.blogspot.com
"Poradzę sobie - nie poradzę sobie" fajnie łączy akapity, sama lubię wykorzystywać coś takiego. Poza tym jako że bardzo shipuje Rona i Hermionę, fajnie mi się czytało fragment o eliminacjach. Oni są tacy kochani razem <3 dobrze oddany charakter Ginny, to jest dokładnie to czego można byłoby się po niej spodziewać.
OdpowiedzUsuńOstatnia scena faktycznie zaciekawia, zobaczymy o co tam poszło c:
I ciekawe, jak się rozwinie relacja Crist z Harrym. Czekam na więcej scen z nimi, bo jeszcze nie wiem, czy shipować xD
życzę weny i czekam na kolejny rozdział <3
www.theasphodelus.blogspot.com
Hej! Gdzie rozdział! Zostałaś nominowana do LBA :)
OdpowiedzUsuńSzczegóły u mnie:http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/2015/12/nominacja-do-lba-i.html#more
Haaaloo! Rozdział? Nowy? Bo ja czekam :(
OdpowiedzUsuń