poniedziałek, 23 listopada 2015

Rozdział III


      Do owalnego pomieszczenia, wlatywało światło porannego słońca. Chmury, które widać było w oddali, wskazywały na to, że już niedługo zakryją piękne słońce i spadnie deszcz. Gabinet dyrektora był dość tajemniczym miejscem. Nieliczni uczniowie byli proszeni do tego pomieszczenia... Trzeba było albo bardzo narozrabiać, albo być... Harrym Potterem.
      Dumbledore przechadzał się po swoim gabinecie, rozmyślając o sprawach, które i tak odkładał od początku roku. Wiedział, że młodej Crist jest trudno, w końcu znalazła się w nowym miejscu... Żyjąc całe życie w lesie, może nie wiedzieć o wielu sprawach o świata magii. Potrzebuje kogoś... kto będzie ją uczył. Kogoś, kto może być jej tymczasowym mentorem... Mógłby to być któryś z nauczycieli, ale czy znajdą wspólny język? Nie, potrzebny jej ktoś, kto jest w jej wieku. Ktoś, do kogo sam Albus ma zaufanie.
      Starzec, podszedł do fotela, położył rękę na oparciu i zawiesił się, patrząc w przestrzeń. Trwało to kilka minut, po czym usiadł i chwycił landrynkę, którą od razu wrzucił do buzi. Rozkoszował się słodkim smakiem, przymykając oczy. Och, jak to dobrze nie bać się zjeść cukierka.
 - Pycha - mruknął do siebie.
      Powrócił do swoich myśli. Spojrzał na portrety poprzednich dyrektorów. Niektórzy przysypiali, niektórzy grali w szachy, a inni czytali księgi. Nie będzie ich pytał o zdanie. Załatwi to sam.
      Pierwszy do głowy przyszedł mu Harry, ale nie chciał go już męczyć... W końcu od zawsze zajmuje się czymś ważnym, może czas na odpoczynek... Jednak nie zna innego ucznia tak dobrze jak jego.
 - Najpierw powinienem porozmawiać o tym z dziewczyną... - mruknął do siebie, prawie niesłyszalnie.
      Całe szczęście była sobota, także śniadanie było później, niż w tygodniu. Dumbledore wcale nie lubił wstawać rano, nienawidził tego z całego serca, choć jego wiek już nie pozwalał mu na spanie więcej, niż sześć godzin. Spojrzał na zegarek i poczuł głód, więc wstał i, żegnając się z portretami poprzednich dyrektorów, wyszedł z pomieszczenia.

- Chciał mnie pan widzieć, panie dyrektorze? - spytała Crist, wchodząc do gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi, po czym podeszła do biurka.
- Tak, usiądź - profesor wskazał na krzesło, które stało przed jego miejscem kontemplacyjnym. - Myślałem sobie... jak sobie radzisz?
      Zastanowiła się nad jego pytaniem, przypominając sobie wczorajszy wieczór, gdy ćwiczyła zaklęcia z drugiego roku. Nie były trudne, ale żeby spamiętać te wszystkie regułki w taak małym czasie... Dziewczyna miała wrażenie, że nabawi się niedługo depresji. Zwłaszcza, że nie mogła przestać myśleć o swoim domu.
 - Nie jest lekko, ale nie mam innego wyjścia - odpowiedziała, starając się uśmiechać jak najszczerzej.
- Czy nie chciałabyś kogoś, kto mógłby ci w tym wszystkim pomóc? - patrzył na nią ze skupieniem, jakby chciał przeczytać jej myśli. - Jeśli jeszcze nie znalazłaś osób, którym ufasz, to mogę po prostu kogoś wtajemniczyć w tę sytuację... Kogoś, do kogo mam zaufanie. W Gryffindorze mamy bardzo zdolną trójkę uczniów, którzy by cię wprowadzili w nasz świat.
      Nie wiedziała co na to odpowiedzieć. Rozmowa ze staruszkiem, szła w nieodpowiednią stronę. Chciała sobie poradzić sama. Przede wszystkim chciała pokazać babci, że potrafi o siebie zadbać. To była osoba, która nigdy jej nie akceptowała ze względu na to, że nie była czysto krwistą elfką... Chociaż, gdyby tak było, to Crist nie znalazłaby się w Hogwarcie, raczej nie zwiedziłaby świata... no i miałaby o wiele mniej nieprzyjemności.
      Odwróciła wzrok w stronę portretów dyrektorów Hogwartu, którzy się z zaciekawieniem przyglądali. To było dość krępujące i dezorientujące.
- To normalne potrzebować pomocy, czasami jesteśmy silni za długo... A korzystanie z pomocy to nie jest ujma na honorze. - Odezwał się dyrektor, uśmiechając się jakby tłumaczył coś małemu dziecku, które jeszcze za mało rozumie.
- Profesor Salomea często mi pomaga. Na dziś też jesteśmy umówione w jej sali, potrafi mnie nakierować... - odpowiedziała zamyślona, spoglądając na starca.
- Ale z profesor Storm nie porozmawiasz o nowinkach w świecie młodych czarodziejów, a wolałbym, abyś jednak miała kontakt ze swoimi rówieśnikami...
- Z całym szacunkiem panie profesorze, ale poradzę sobie...

- Nie poradzę sobie. - Stwierdziła, po czym walnęła głową w książkę od OPCM.
- Nie myśl tak, jeszcze raz może teraz w praktyce - rzekła profesor Storm, wstając z krzesła. Machnęła różdżką i w sali zniknęły wszystkie stoły i krzesła (oprócz tego, w którym siedziała Crist)
      Jeszcze przez czterdzieści minut ćwiczyły zaklęcia obronne, gdy nastolatka poprosiła o przerwę. To był moment, gdy poważnie zastanawiała się nad tym, czy Dyrektor Dumbledore nie miał racji... Może powinna mieć wsparcie od strony kogoś, kto nie będzie oczekiwał formalnych relacji? Z kim mogła po prostu pogadać, nie czując się przy tym skrępowana. Fakt, że z domu Borsuka miała znajomych, ale mimo wszystko nie potrafiła nawiązać większych relacji... Chociaż, jak gdyby się nad tym zastanowić, to Crist nawet nie próbowała... Może czas to zmienić?
      Pomyślała, że w tej chwili tylko jedno może pomóc jej w myśleniu - spacer.
      Pożegnała się z nauczycielką, skierowała się do pokoju wspólnego puchonów. W środku było ciepło, mimo położenia pomieszczenia pod ziemią. W kominku był rozpalony ogień, przy którym były czarne i wygodne kanapy, na których siedzieli uczniowie, rozmawiając. Dziewczyna uśmiechnęła się, w ich stronę. Lubiła patrzeć jak ludzie ze sobą się dobrze dogadują. Nawet patrzenie na takich ludzi sprawiało, żę czuła się lepiej.
      Niespodziewanie jeden puchon, który był o rok starszy, zwrócił na nią uwagę. Odwzajemnił uśmiech, a później machnął w ręką, pokazując, żeby się do nich przysiadła. Ta wzruszyła ramionami i werbalnie pokazała, że dziękuje za zaproszenie.
 - "Okey" - powiedział bezgłośnie, wracając do rozmowy.
      Otworzyła drzwi i jej oczom ukazały się korytarze, prowadzące do dormitoriów. Na początku ciężko było się połapać gdzie co jest, ale dało się przyzwyczaić.
      Wchodząc do pomieszczenia, w którym spała od początku roku, poczuła woń perfum o zapachu różanym. Był to charakterystyczny zapach dla jej współlokatorki - Teresy Woods. Była to miła blondynka, której było wszędzie pełno. Uwielbiała się śmiać i sprawiać, że dzięki niej ktoś się uśmiechał.
      Korzystając z okazji, że nikogo nie było, chwyciła płaszcz i wyszła z pomieszczenia. Chciała jak najszybciej znaleźć się na dworze.
      Po pokonaniu Hogwarckich korytarzy, wreszcie zdołała opuścić mury zamku. Zdecydowanie wolała przechadzać się po lesie, niż po miejscu, gdzie są tylko ściany i non stop, ktoś cię obserwuje... A fakt, że większość osób z obrazów nie żyje... jest trochę dołujący.
      Pogoda nie była wymarzoną na spacer, wręcz przeciwnie. Było zimno, nie widać ani jednego zwierzęcia, o ludziach nie wspominając, a wszystko to spowodowane jesienną mżawką.
      Brązowowłosa szła przez błonia, kierując się w stronę jeziora. Płaszcz, który założyła przed wyjściem okazał się nie być wodoodporny, mimo to dziewczyna nie przejmowała się tym i gdy tylko znalazła się przy jeziorze, usiadła na trawie, opierając się plecami o drzewo. Przymknęła oczy i czuła w końcu spokój. Zapach wilgoci i świeżego powietrza przypominał jej o domu, o jej wiosce.
      Angielskie powietrze było chłodniejsze i ostrzejsze, niż w lesie, który zamieszkiwała, co sprawiało jej początkowo wiele problemów. Ciężko było nie tęsknić za rodziną, gdy jest się w miejscu, w którym nikt nie jest ci bliski... czujesz się samotny i boisz się komukolwiek zaufać. Dwa tygodnie to bardzo mało czasu, żeby nawiązać jakiś kontakt i od razu zaufać. Przynajmniej w sytuacji, w której była Crist. Miała wrażenie, że jeśli wyda się jej tożsamość to od razu zawali się świat... Od razu ktoś się dowie. Bała się pytań.
      Odgoniła od siebie złe myśli, wyobrażając sobie małą kuzynkę Rose, która wesoło skacze po gałęziach drzew. Niebieskie włosy ma zapięte w kucyk, na nogach miała liczne raby i otarcia, a na ustach uśmiech... który pojawił się teraz na ustach nastolatki.
 - Przeziębisz się.
     Wzdrygnęła się, otwierając jednocześnie oczy. Czuła, że serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Spojrzała w górę, zaczepiając włosy o korę drzewa i ujrzała znanego jej gryfona. Miał kruczoczarne włosy, w typowym dla niego nieładzie,  na których znajdowały się krople wody, zielone oczy, ubrany był w szkarłatne szaty do Quidditcha Gryffindoru, a w ręce trzymał miotłę.
 - Może... - mruknęła, a Harry wyciągnął w jej stronę wolną rękę, którą chwyciła po kilkusekundowym zamyśleniu, stawiając się na nogi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak głupie było siedzenie na mokrej trawie. Teraz miała wielką, ciemną plamę na pośladkach.
 - Przynajmniej przestało padać - zauważył gryfon, posyłając uśmiech dziewczynie.
      Zapadła niezręczna cisza. Puchonka czuła się bardzo głupio i z determinacją szukała jakiegoś tematu, które mogłoby jej teraz przysłużyć, ale przychodziło jej do głowy tylko gadka o pogodzie... którą już przerabiali.
 - Umiesz grać? - wskazał na swoją Błyskawicę.
 - Quidditch? - przyjrzała się miotle z zaciekawieniem. - Nigdy nie latałam... moi rodzice są bardzo opiekuńczy... - skłamała.
      W odpowiedzi dostała szeroki uśmiech.
 - No, to świetnie!
 - O nie...
- Oj przestań, zawsze musi być ten pierwszy raz - rzekł ochoczo, a widząc jej zdezorientowaną minę kontynuował - nie bój się. Jestem świetnym graczem.
      Bardzo skromnie, panie Potter - zaśmiała się w myśli.

      Rudowłosy Gryfon siedział w Wielkiej Sali, zajadając kurczaka. Dziś miał być jego wielki dzień. Chciał dostać się do drużyny Quidditcha. Od kilku dni opowiadał o tym Harry'emu i Hermionie. Kapitan Gryfnów oznajmił mu, że nie będzie mu dawał forów, bo są przyjaciółmi i mu to odpowiadało. Chciał pokazać, że to ON, ON SAM potrafi dostać się do drużyny.
 - Ron, przestań się obżerać i chodź, zaraz zaczynamy - powiedziała Ginny, chwytając go za rękaw.
     Był dumny z tego, że mógł nosić szaty członka drużyny, mimo że jeszcze nie wiedział, czy się dostanie. Ta chwila była dla niego wyjątkowa. Przynajmniej na razie...
      Szedł razem z siostrą i z każdym krokiem robiło mu się niedobrze. Poczuł się zdenerwowany, gdy zaczęły go niepokoić myśli o porażce. Co jeśli z tego wszystkiego zapomnę jak się lata na miotle? A jeśli niczego nie obroni?
     Weszli na boisko, gdzie była już spora część gryfonów. Harry dzisiaj musiał wybrać tylko obrońców, bo nabór na ścigających i pałkarzy odbył się kilka dni temu. Do drużyny dostała się między innymi Ginny, która była świetnym ścigającym. Ron się trochę obawiał, że jeśli nie podoła, to okaże się, że jest najgorszym dzieckiem z rodziny.
    Nie trzeba nawet wspominać, że każdy z dzieci Weasley'ów był inny i wyjątkowy. Ron przy nich wydawał się... no cóż. "To dziecko, które przywiozło nam do domu Harry'ego Pottera." Tak właśnie zawsze myślał o sobie Ron Weasley, który chyba miał najwięcej kompleksów na swój temat, niż wszystkie dziewczyny z szóstego roku razem wzięte. Nie pokazywał tego, a przynajmniej tak mu się wydawało. Chciał się wykazać. Chciał, aby był kimś więcej, niż tylko "Przyjacielem Harry'ego Pottera", czy synem Weasley'ów.
      Nie skupiał się na tym, co się działo wokół niego, aż podszedł do niego Cormac McLaggen. Nikt za nim nie przepadał, gdyż wykazywał się być... zadufanym, zarozumiałym i zakochanym w sobie mięśniakiem,który sądził, że jemu się wszystko należy. Ostatnio nawet zaczął się kręcić przy Hermionie, co Ronowi nie odpowiadało.
- Hej, Weasley - mięśniak przeczesał włosy palcami - uważasz, że ci się uda?
- A niby czemu nie? - wzruszył ramionami, próbując policzyć do dziesięciu.
- Obrońca musi być męski... silny... - spojrzał na niego ze zwątpieniem, a Ron poczuł rosnącą wściekłość.
- Jeszcze zobaczymy - mruknął przez zaciśnięte zęby i dał do zrozumienia, że nie ma ochoty go więcej słuchać.
     Po kilku minutach zaczęło się.
     Podczas eliminacji Cormac się popisywał i często uśmiechał się w stronę trybun, co było spowodowane towarzystwem Hermiony. Rudowłosy zauważył, że obok jego przyjaciółki siedział Luna i Gwen - dziewczyna, która doszła do szkoły w tym roku.Zdziwił się jej obecnością, ale nie miał czasu, żeby dłużej o tym myśleć. Właśnie nadlatywała Ginny z kaflem... Traf! Obronił!
...
      Udało się! Ronowi udało się dojść do drużyny! I to było tylko jego zasługa! Gdyby nie ten idiota Cormac panował nad swoją miotłą...Ha! Nawet nie wiecie jaka to satysfakcja, widząc że ten żałosny uśmieszek schodzi mu z twarzy.
- Gratuluję! - krzyknęła Hermiona, przytulając przyjaciela. Odwzajemnił uścisk, a Harry'emu przybił piątkę. Był z siebie dumny.
     Podszedł do nich MacLaggen, który nie wyglądał na zadowolonego. 
- No to jakieś żarty! Jego siostra mu słabiej rzucała! To niemożliwe, żeby taki ktoś jak ten...
     Łup! Cormac złapał się za bolący nos, patrząc na Weasley'ównę z nienawiścią.
- Ty mała...
- Poprawić? - spytała, podnosząc pięść w górę, zanim Ron zdążył się naprężyć, chcąc się rzucić w stronę MacLaggena.  
      Chłopak na reakcję Ginny odsunął się, zmierzył ich pogardliwym spojrzeniem, prychnął i oddalił się z boiska.Cała gromada odprowadziła go wzrokiem.
- To, co? - zaczął Harry. - Pierwsza impreza drużyny Gryfonów?
- Dobrze prawisz - odrzekł Ron.
      Udali się do Pokoju Życzeń. Do Salonu Gryfonów nie mogli iść ze względu na Lunę i Gwen, jednak nikomu to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że magiczne pomieszczenie miało dekoracje Gryffindoru, barek ze składnikami do piwa kremowego i przekąskami.
- Kocham ten zamek! - krzyknął Ron, uśmiechając się szeroko.


      Rudzielec wyszedł szybkim krokiem z Pokoju Życzeń. Znowu pokłócił się z Hermioną i nie miał ochoty dłużej siedzieć w tamtym pomieszczeniu.  W głowie szumiało mu od Whisky, ale wiedział, że było to przejściowe.
      Nie rozumiał tej nader rozsądnej Pani Granger, która uważała, że picie alkoholu to przejaw niedojrzałości i głupoty... Przecież można się czasem trochę zabawić, prawda?
       Ziewnął i spojrzał na zegarek, który miał na lewym nadgarstku. Wskazywał on godzinę dziewiętnastą, a on już czuł zmęczenie. Przetarł oczy, kierując się do wieży Gryffindoru.
        Nagle usłyszał głos z Łazienki Dziewczyn... w której bywała Jęcząca Marta. Zdziwiło go to, ponieważ nikt tam nigdy nie wchodzi. Postanowił więc zobaczyć, co mogło dziać się za drzwiami. Dyskretnie je otworzył i wszedł do środka.
- Zwariowałeś - warknął głos, kobiecy głos. - Nie jestem zdesperowana, nadal jest moim przyjacielem.
- Słuchaj, on nigdy na ciebie nie spojrzy, a eliksir miłosny... to najlepszy sposób - odpowiedział już męski głos, który był przesiąknięty pewnością swoich słów.
         Ron, schował się za kabiną, przysłuchując się rozmowie. Ciekawość go pokonała, nie mógł teraz odejść.
 - Och, Pansy... - szeptał niski głos. - Czy nigdy nie chciałaś, aby ON patrzył teraz na ciebie, jak ja teraz?
- Ja...
         Weasley był wstrząśnięty. Nastała cisza, a potem spadająca różdżka uderzyła o podłogę, usłyszał...
- Nie całuj mnie - odrzuciła od siebie faceta, po czym wybiegła z pomieszczenia, mijając Gryfoan, nie zauważając go.
         Ta cała sytuacja nim wstrząsnęła... Szczególnie zachowanie Ślizgonki następnego dnia. 

wtorek, 20 października 2015

ROZDZIAŁ II


       15 sierpnia, Ulica Pokątna.
      Crist biegła za profesor Storm, próbując ją dogonić. Salomea wciąż mruczała coś pod nosem, a wcześniej marudziła, że od dawna nie była na ulicy, która byłaby pełna ludzi. Chyba nie za bardzo lubiła tłok...
      Gdy w końcu udało im się dotrzeć do sklepu Ollivanera, gdzie była niemała kolejka. Przysiadły na kanapie i czekały na swoją kolej. Crist nie czuła się najlepiej z tym, że przychodzili tutaj głównie jedenastolatki, które patrzyły się na nią dość dziwnie. Trochę minęło, zanim nadeszła jej kolej.
 - O, no proszę... ciebie nie pamiętam - mruknął do siebie, patrząc na nastolatkę. - U mnie nie kupowałaś różdżki... Ale pani Salomeę, pamiętam jak dziś... - uśmiechnął się, a kobieta przytaknęła kiwnięciem głowy.
 - To wyjątkowa sprawa, dziewczyna przeprowadziła się z... - urwała, zerkając niepewnie na Crist.
 - Z USA, ale dopiero w tym roku dowiedziałam się, że umiem czarować, to skomplikowane - skłamała elfka, uśmiechając się nerwowo, co nie przekonało mężczyzny.
 - No dobrze. Zaraz ci coś znajdziemy.
      I tak po kilkudziesięciu minutowym szukaniu różdżki, nastolatka wyszła ze swoją własną (włos jednorożca, dziesięć cali, sztywna, lipa). Książki miała zakupione, ale nadal miała problem z tym, że nigdy nie była uczona magii czarodziejów. Znała tylko namiastkę magii leczniczej, która jest zaliczana do eliksirów, więc z tym może mieć najmniejszy problem. Nie czuła się na siłach, ale profesor Dumbledore powiedział, że będzie miała dodatkowe lekcje... SUM'y też będzie musiała napisać. Jedno wiedziała na pewno. To będzie ciężki rok.
  - Dobra, to wstań. Najpierw zaczniemy od czegoś prostego - zaczęła nauczycielka, kładąc na  biurku książkę. Były w wynajętym pokoju w Dziurawym Kotle. - Obrót i trach, powtórz.
      Dziewczyna zrobiła to kilka razy.
  - Wingardium leviosa - rzekła kobieta, podnosząc książkę. - Teraz ty.
      Elfka przełknęła ślinę i zaczęła się uczyć podstawowych zaklęć. Nie wiadomo było, w jaki sposób ma zaliczać wszystkie klasy, ale już po kilku dniach zorientowała się, że pierwsze dwa pierwsze roczniki są dość proste, a dopiero potem zaczynają się schody. Nie nauczyła się tych dwóch lat w dwa tygodnie, bo tego jest za dużo, ale wiedziała, iż nie może się poddawać. Mama mówiła jej, że zbliża się wojna i, aby chronić dziedzictwo - to Crist musiała wyjechać. Kłótnie były prawie codziennie, ale gdy okazało się, że to nie prośba, a rozkaz... dziewczyna nie miała tu dużo do gadania. Nadal czuła się z tym źle... Jednak jak się nauczy czarować, to wróci do swojej rodziny i stanie do walki.
     Szkoda tylko, że nie wiedziała, że nie znała prawdy.

1 września, Hogwart.
       Do sali weszła brązowowłosa dziewczyna. Na pierwszy rzut oka widać było, że ogarnęło ją przerażenie. Harry był zdezorientowany tym, co się właściwie działo. Nigdy nie słyszał o tym, że można kogoś przyjąć do Hogwartu na ostatnie dwa lata. To było trochę bez sensu, ale Dumbledore zapewne miał swoje powody do podjęcia tej decyzji. Jak zwykle...
     Nowa podeszła do Dumbledore'a, po czym profesor położył delikatnie Tiarę Przydziału na jej głowie. Mógł się teraz domyślić co przeżywała. Tiara właśnie przemawia do niej, mówiąc jaką osobą jest i gdzie mogłaby ją przydzielić. Wreszcie wydała swój wyrok.
 - Hufflepuff!
      Dziewczyna nie wyglądała na niezadowoloną. Raczej ulga zagościła na jej twarzy, a następnie usiadła przy stole, gdzie siedzieli puchoni.
      Harry spojrzał na swoich przyjaciół. Ron wzruszył ramionami, po czym spojrzał z niecierpliwością na dyrektora, który klasnął w ręce, co spowodowało pojawienie się jedzenia na stołach.
 - No w końcu! - rzekł Ronald, biorąc do ręki żeberka.
 - Co rok to samo... - westchnęła Hermiona, patrząc z lekką odrazą na przyjaciela.
 - No co? - powiedział z pełną buzią rudzielec.

      Po uczcie wszyscy uczniowie udali się do swoich Pokojów Wspólnych. Większość ślizgonów położyła się już spać, ale mała grupka została. Pansy, Daphne i Millicenta siedziały razem na kanapie, plotkowały i opowiadały sobie co się działo w te wakacje. 
 - No i ten mugol... zaczął do mnie zarywać, no mówię wam - kontynuowała swoją historię Daphne. - Myślałam, że zaraz nie wytrzymam i walnę go jakimś zaklęciem... bleh.
 - U mnie nic ciekawego... Kilka razy byłam u... - Pansy ściszyła głos, bo Draco i Blaise siedzieli niedaleko. - U Dracona. Musiałam mu pomóc się pozbierać... Pani Malfoy też... była roztrzęsiona, ale powoli wracają do normalności...
      Millicenta siedziała cicho, zerkając co jakiś czas w stronę Malfoy'a i jego najlepszego przyjaciela, którzy przeglądali jakieś czarodziejskie czasopismo.
 - Wydaje mi się, że najbardziej przeżyła to właśnie pani Narcyza... - wtrąciła Daphne, która poczuła szturchnięcie ze strony Bulstrode. Było to ostrzeżenie, bo w ich stronę szli Zabini i Draco.
- My lecimy spać - rzekł ciemnoskóry, ziewając.
- My pewnie też... A właśnie! Dziewczyny, muszę wam jeszcze powiedzieć o... czymś bardzo dziwnym.
- Chodźmy - powiedział Draco i pociągnął za sobą, ciekawskiego przyjaciela.
      Gdy już chłopaki wyszli, a serce Pansy zaczęło bić wolniej i spokojniej, mogły wrócić do rozmowy. Dziewczyna powiedziała przyjaciółkom o tym, że znalazła w domowej bibliotece list i wydawało jej się, że widziała nazwisko "Potter".
 - Ale mama się tego wypiera... mówi, że przewidziało mi się...
 - Może mówi prawdę... no, bo... w końcu po jaką cholerę pisałaby z Potterem? - zaczęła Daphne. - Stary był ten list?
 -  Tak... Na pewno nie był z tego roku... Nie zdążyłam zobaczyć daty...
 - Może faktycznie ci się wydawało? Gdybyś widziała jak Blaise skrobie... Jego "N" czasami wygląda jak "H", a "J" jak "U"... - odezwała się Bulstrode. - Idźmy spać, jest już po północy, a jutro pierwsze lekcje...
 - Moment... od kiedy piszesz z Zabinim?...

      Harry Potter szedł przez korytarz, kierując się do klasy od OPCM, która miała się odbyć z nową nauczycielką - Salomeą Storm. Gryfoni mieli lekcję razem z puchonami od dwóch tygodni. Harry sądził, że Profesor Storm była bardzo rzeczowa, a od czasu Lupina nie było dobrego nauczyciela... No, może pseudo Moody... Czego chłopak nie wspominał dobrze. W końcu przez cały rok próbował go zabić...
      Sala była prawie pusta. Było tylko kilka osób, a w tym - Gwen, która była "na językach" od początku roku... Dla Harry'ego była to nowość, bo od jego jedenastych urodzin, to o nim rozmawiali za jego plecami... a raczej od jedenastych urodzin o tym wiedział. Nie, żeby przeszkadzało nagłe zainteresowanie kimś innym... odpowiadało mu to, ale również współczuł dziewczynie, bo on za tym nie przepadał.
      Puchonka siedziała zamyślona, wpatrując się w książkę od eliksirów. Co chwila przygładzała sobie włosy...Potter przypomniał sobie pogadankę Parvati na temat przetłuszczających się włosów... odgonił od siebie tę myśl, podchodząc do Gwen.
 - Hej - przywitał się, a ona obdarzyła go szczerym uśmiechem, który sprawił, że na jej policzkach ukazały się dołeczki.
- Hej, siadaj - poklepała krzesło obok siebie. - Nie mieliśmy okazji się jeszcze poznać.
 - Jestem Harry.
       Nie mieli szansy dłużej porozmawiać, (o ile można było to nazwać rozmową) gdyż do sali weszła profesor. Salomea Storm podeszła szybkim krokiem do tablicy przy swoim biurku. Poprawiła włosy, po czym zaczęła prowadzić lekcję.
 - Dobrze... zaczynajmy. Sprawdzę listę... - wzięła do ręki różdżkę i machnęła nią, w stronę dziennika. Niebieska mgła przeleciała po klasie, zbierając informacje na temat uczniów. Trwało to jakieś dziesięć sekund, jak nie mniej.
 - Gdzie Weasley i Granger? - Storm spojrzała na Pottera, który sam nie wiedział co się działo z jego przyjaciółmi.
- Nie wiem pani profesor - odpowiedział Harry. Nagle do sali wpadły do klasy brakujące osoby. Oboje byli zdyszani.
- Przepraszamy - rzekła Hermiona, która na pewno czuła się źle z tym, że przyszła spóźniona na lekcje... to chyba był jej pierwszy raz.
      Spędziła swój pierwszy raz z Ronem... - zaśmiał się w duchu czarnowłosy, po czym zrobiło mu się trochę niedobrze, gdyż przed oczami miał... inny obraz tego zdarzenia.
- Dziś będziemy się zajmować urokami, które są na tyle mało znane, że nie są zaliczane do najgroźniejszych... chociaż moim zdaniem, tym bardziej powinny być zakazane i najgroźniej karanych... ale nieważne.
      Zanim profesor zdążyła o cokolwiek zapytać, ręka Hermiony wypruła w górę, co spowodowało uśmiech na twarzy nauczycielki.
 - No słucham.
 - Jednym z nich, jest niedawno odkryte zaklęcie, które jest bardzo podobne do średniowiecznego narzędzia tortur... na którym przywiązywało się kończyny człowieka, aby je rozciągać tak... żeby...
 - Okropieństwo - mruknęła Gwen, czując ciarki na plecach.
      Lekcja dobiegała końca, a gdy w końcu usłyszeli dzwonek, odezwała się nauczycielka.
 - Na następnych zajęciach będziemy się uczyć o rzadkich, ale przydatnych zaklęciach w sytuacjach zagrożenia życia.
      Harry, Ron i Hermiona szli korytarzem i kierowali się na następną lekcję, którą były eliksiry.
 - Szkoda, że teraz będziemy przerabiać rzeczy, których uczyliśmy się w tamtym roku... z Gwardią Dumbledore'a... - powiedziała zawiedziona gryfonka.
 - A ja tam się cieszę - rzekł Ron. - Nie muszę się uczyć, bo to wiem...
 - Niektórzy lubią się rozwijać Ronaldzie.
 - A właściwie co się stało, że się spóźniliście? - zapytał Harry, skręcając w kolejny korytarz.
 - Szkoda gadać - zaczęła brązowowłosa. - Jakiś mały ślizgon robił sobie żarty... I Irytek mu w tym pomógł.
 - Staliśmy się ofiarami tych dwóch idiotów i musieliśmy zaprowadzić małego do jego wychowawcy... A Snape nie chciał dać nam usprawiedliwienia, tylko odjął pięć punktów... Nienawidzę tego gościa.
      Za nimi właśnie stał nauczyciel od eliksirów. Spojrzał na nich wzrokiem, który mógłby zabijać.
 - Ja za tobą też nie przepadam Weasley - rzekł oziębłym tonem. - Do klasy.
      Ron spalił buraka, a słysząc śmiech Malfoy'a, który właśnie wyszedł zza rogu, miał ochotę zabić... Każdego ślizgona, na którego patrzył. Weszli do sali i zajęli swoje miejsca. W pomieszczeniu było duszno i parno, w powietrzu czuć było zapach eliksirów, robionych na poprzednich lekcjach. Nie było wątpliwości, że nikt tu nigdy nie wietrzył.
     



Notka od autorki. Jet to mój najgorzej napisany rozdział w moim życiu. Brak pomysłu, pisanie trzy po trzy xD Krótki i do tego - mało wkłada do całej fabuły, jaką stworzyłam z małą pomocą xD
Proszę o krytykę, bo może mnie zmotywuje do kolejnego rozdziału <3

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ I


      Przez okno do pokoju ciemnowłosej dziewczyny, wlatywały ciepłe promyki letniego, porannego słońca. Gdy ta przewróciła się na plecy, od razu poczuła nieprzyjemne uczucie w okolicach oczu, a było to spowodowane światłem, które świeciło w jej twarz.
      Dziewczyna odwróciła się na brzuch i zakryła głowę poduszką.
 - Nie – jęknęła ochrypłym i zaspanym głosem. Nie chciała wstawać, nie teraz, gdy miała taki wspaniały sen. 
      Śniło jej się, że spotyka przystojnego chłopaka o brązowych włosach. Jednak teraz, gdy już powracała do świata, nie mogła przypomnieć sobie jego twarzy. Ach, dlaczego musiał to być sen?
     Pansy zastanawiała się ile jeszcze będzie leżeć w tej pozycji z nadzieją, że ponownie odfrunie w krainę snu. Jej plany zostały skreślone wraz z zapachem kawy, który właśnie zaatakował jej nozdrza.
 - Kuchcik! – krzyknęła, przywołując swojego skrzata domowego. Ten wszedł przez drzwi, niosąc tacę z kubkiem kawy oraz kanapkami ze szwajcarskim serem, a do tego małe pomidorki.
 - Już jestem panienko – pisnął skrzat, kłaniając się tak, aby nie wywrócić zawartości jego rączek.
      Parkinson  odłożyła poduszkę i podniosła się do siadu, przecierając zaspane, czarne oczęta. Gdy tylko Kuchcik odłożył tacę na szafkę nocną, która stała obok łóżka, Pansy machnęła ręką na znak, aby sobie poszedł. Ten ukłonił się i wyszedł.
     Nie mogła uwierzyć, że te wakacje tak szybko minęły. Dużo się działo w ostatnim roku w Hogwarcie. Voldemort został unicestwiony, a w świecie czarodziejów zapanował spokój. Miała wtedy piętnaście lat. Nadal nie wie jak to się stało, że ten Potter pokonał największego czarodzieja wszechczasów. To dla niej niewiarygodne, choć nie tylko ona odetchnęła z ulgą.
     Ona i jej przyjaciele byli wstrząśnięci tym faktem. Draco i Pansy wyszli po tym wszystkim się przejść i chłopak zaczął się jej zwierzać. Oczywiście ona tak to odbierała, bo w rzeczywistości on po prostu się skarżył i rzucał wyzwiskami w Bliznowatego. Jego rodzina miała duże kłopoty po tym wydarzeniu, ale ona wiedziała, że ulżyło mu po śmierci SAMI-WIECIE-KOGO.
    Od zawsze Draco jej imponował, aż do czasu, gdy na prawdę zaczęła do niego coś czuć. Teraz każde jego spojrzenie było dla niej podejrzane. Zawsze czekała na jakiś znak, lecz ten chyba nigdy nie nastąpi. Często, gdy ma wrażenie, że on coś do niej czuje wraca myśl „Ale to nie możliwe... Na pewno nie” i tak się ciągnie przez kilka dobrych lat.
    W końcu dziewczyna postanowiła zabrać się za pyszne kanapki, a gdy przegryzała jeden kawałek, to popijała go kawą z mlekiem. Mm... Uwielbiała taką najbardziej. Rozkoszowała się jej zapachem i smakiem, a do tego działa pobudzająco! Czy to nie jest napój bogów?
 
    Po południu, gdy jej rodzice już opuścili ich posiadłość, Pansy umierała z nudów. Postanowiła odwiedzić rodzinną biblioteczkę, którą jej matka wręcz ubóstwiała.
    Parkinson zawsze zazdrościła rodzicom tej ich miłości. Kochali się od zawsze i na zawsze, nawet kłótnie nie zniszczyły tej więzi. Dziewczyna chciałaby taką więź stworzyć z Draco i nadal wierzyła, że to się uda. Jutro miała go wreszcie spotkać, na peronie. W jej głowie pojawiały się liczne scenariusze tej sytuacji...
    Idzie przez tłum i zobaczy jego, a on? On przystojny i męski jak nigdy przedtem, uśmiecha się do niej tym swoim uśmieszkiem, a potem podchodzi i zatapia swoje usta w jej i tak trwają w tej namiętności. Uśmiechnęła się do siebie, a na jej policzkach pojawił się róż.
     Och marzenia... ciekawe czy kiedyś się spełnią? Od zawsze chciała mu się przypodobać, mimo że przed przyjazdem do Hogwartu wcale nie miała nic przeciwko mugolakom, to się szybko zmieniło. Właśnie ze względu na Malfoy’a, który był jej obiektem westchnień.
     Długo szukała jakiejś książki, która by ją zainteresowała, ale nic jej nie odpowiadało. Nagle zobaczyła starą, zakurzoną księgę. Ciekawość, która narodziła się wraz z dotknięciem owej rzeczy narastała z każdą minutą... a może to było przeczucie.
    Otworzyła ją, lecz w środku były tylko słowa napisane językiem, którego ona niestety nie znała. Zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad tymi dziwnymi znakami. Musiał to być jakiś starożytny język, ale skąd taka książka znalazła się w jej bibliotece? Ach, czego ta jej matka nie wymyśli. Zawsze miała bzika na punkcie książek.
     Mogłaby księgę zostawić i zapomnieć, że w ogóle ją widziała. Przekręciła jeszcze kilka stron i znalazła kartkę, a po chwili zorientowała się, że to nie była zwykła kartka, a list. 
     Dziewczyna odłożyła zakurzoną księgę na stołek, który stał obok. Usiadła po turecku, między regałami i rozwinęła karteczkę, niestety jej zamiary zniszczyła skrzatka domowa, która właśnie pojawiła się znikąd. Zanim Pansy zdążyła się zorientować wyrwała jej list z ręki.
    Czarnowłosa spojrzała z oburzeniem na skrzatkę, wstając. Jak ona śmiała?! Swojej pani?
 - Masz natychmiast  mi to oddać – warknęła.
 - Nie mogę, zakazane, przykro mi. – pisnęła Rózga i zniknęła.
    Zdecydowanie mamy za dużo skrzatów domowych – stwierdziła Ślizgonka.
   Jednak coś udało się jej przeczytać. Mogła przyrzec, że zauważyła tam nazwisko, które było jej bardzo znane. To na pewno było nazwisko "Potter"

     Jak jej matka wróciła wieczorem z pracy, młoda Parkinson zaczęła się dopytywać o ten list.
 - Dziecko, nie zawracaj mi teraz głowy – zbywała ją kobieta – zostaw to, pewnie ci się przewidziało. Tam na pewno było Potten, to nazwisko mojej przyjaciółki, z którą kiedyś rozmawiałam – mówiła, lecz to nie przekonywało młodej dziewczyny.
    Pansy nie wiedziała, czy wierzyć w tą bajkę, czy nie. Może faktycznie się przewidziała? W końcu wiele osób pisze „r” jak „n” i na odwrót. Takim przypadkiem był Zabini. Kiedyś pisali ze sobą i dziewczyna musiała się domyślać co on tam napisał.
   Przewróciła oczami i poszła do siebie, aby przypilnować skrzaty, które właśnie ją pakowały do jutrzejszego wyjazdu. W końcu jutro spotka Malfoy'a i, mimo że za grosz nie wierzyła swojej mamie, nie chciała się teraz tym przejmować.
      Pierwszy września, początek roku szkolnego. Tego dnia dziewczyna wstała bardzo wcześnie i na nogach była już od kilku godzin. Jej ekscytacja i małe pokłady cierpliwości nie pozwalały jej spać. 
      Stała na peronie 9 i ¾, rozglądając się. Miała na sobie niebieską, lekko obcisłą bluzkę, czarne spodnie biodrówki, trampki, a krótkie włosy zapięła w kucyk.
      Szukała jakichś znajomych osób, ale do tej pory przed oczami mignęły jej jakieś pierwszoroczniaki, albo zatroskani rodzice, którzy lamentowali, że będą tęsknić.
      Z daleka ujrzała Dafne, niską ślizgonkę, o krótkich blond włosach. Uśmiechając się do przyjaciółki, ruszyła w jej stronę.
 - Nareszcie ktoś znajomy – powiedziała blondynka, oddychając z ulgą.
       Pansy spojrzała na swój zegarek, który wskazywał 10.30, więc zostało im pół godziny do odjazdu pociągu.
 - Widziałaś gdzieś Draco? – spytała, mając nadzieje, że już przyszedł.
 - Jeszcze nie. – odparła. – O, widzę moją siostrę, chyba czegoś ode mnie chce. Jak chcesz to idź, dojdę później.
      Parkinson odprowadziła dziewczynę wzrokiem, po czym ruszyła w kierunku pociągu, a gdy już była w środku przypomniała sobie, że w tym roku była prefektem. Musiała szybko się dostać do przedziału, gdzie będzie spotkanie organizacyjne. 
      Szła przed siebie, gdy nagle z przedziału wyszedł wysoki rudzielec. Mimowolnie się zatrzymała, kiedy go zobaczyła. Spojrzeli na siebie, najpierw zdezorientowani, a potem z chęcią mordu. 
  - Co się gapisz? - spytała Pansy z jadem w głosie. 
  - Zamknij się Mopsie - odwarknął Weasley.
     Nagle z przedziału wyłoniła się Hermiona, ze zdziwioną miną. Jednak szybko zmieniła ją na groźną, a w jej oczach pojawiła się wyższość. Ślizgonka była pewna, że widziała jak kudły szlamy się momentalnie najeżyły.
 - Och zostaw ją, nie warto – powiedziała swoim przemądrzałym tonem. - Mamy teraz spotkanie prefektów.
 - Super, to było do przewidzenia, że kujonka zostanie prefektem.
 - Ja się dziwię kto TOBIE przyznał to stanowisko - odwarknęła Hermiona, po czym wzięła Rona za przedramię i ruszyli w stronę przedziału, gdzie prefekci mieli się spotkać.  
      Ślizgonka wzruszyła ramionami i ruszyła za nimi, oczywiście, w odpowiedniej odległości. Nie chciała być za blisko Zdrajcy Krwi i Szlamy.
      Usłyszała za sobą kroki, odwróciła się i uśmiech wpełzł na jej twarz. 
- Draco - powiedziała czule.
 - Cześć, sorry za spóźnienie, ale Blaise miał problemy - rzekł, łapiąc oddech. - Nie pytaj.
- Nie ma sprawy.

      Potter siedział w jednym z przedziałów razem z rudowłosą Ginny i ciapowatym Nevile’em. Obserwował to co się działo za oknem. Nie miał ochoty wplątywać się w rozmowę przyjaciół o zielarstwie. Teraz czekał tylko, aż przyjdą Ron i Hermiona, aby z nimi porozmawiać.
      Może to było egoistyczne z jego strony, ale chciał mieć dwójkę przyjaciół na własność. Teraz gdy wiedział, że nic im nie zagraża chce spędzić z nimi jak najwięcej czasu, a te głupie spotkania prefektów wcale nie pomagały!
      Przesadzam? – spytał się w myśli. – To przecież gruba przesada, Harry musisz się ogarnąć.
      Czarnowłosy spojrzał na swoich towarzyszy, po czym wstał, prostując się.
 - Idę poszukać naszych prefektów – oznajmił z uśmiechem na ustach.
      Włożył ręce do granatowych spodni, a potem idąc spokojnym krokiem, patrzył do każdego przedziału. Oczywiście dyskretnie. Nie wsadzał tam głowy jak jakiś idiota.
      Znalazł zguby! Jednak zmartwiło go to co zobaczył. Hermiona siedziała smutna i patrzyła się w okno, a Ron siedział obok niej, obejmując ramieniem.
 - Nie martw się, to przecież Fretka i Mops, oni są idiotami – pocieszał ją rudy.
      Wybraniec wszedł do nich, przysłuchując się. Gdy usłyszał „Fretka” mógł się tylko domyślać co się stało.
 - Ron! Nic mi nie jest, to... Harry - zobaczyła przyjaciela, gdy się odwróciła.
 - Co się stało?
 - Malfoy i jego przybłęda, to się stało – odpowiedział Weasley, puszczając dziewczynę. - Mieliśmy spotkanie prefektów... McGonagall powiedziała, że Dubledore chciał, żebyśmy się zintegrowali z innymi domami. Mops tak bardzo chciała być z Malfoy'em, że zaczęła dyskutować... McGonagall się wkurzyła i przez to, ja i Parkinson będziemy mieli razem patrolować korytarze, przez następne trzy miesiące... No, ale to teraz najmniej ważne. No... - zaciął się i westchnął. - Może nie powinienem naskakiwać na Mopsa, ale byłem wkurzony. Malfoy stanął w jej obronie i wiesz...nazwali Hermionę...
 - Trzeba im wreszcie dać nauczkę, żeby znowu nie uszło im to płazem.
 - Harry ty też? Myślałam, że masz trochę więcej rozumu – westchnęła ze zrezygnowaniem brązowowłosa. Nie chciała, aby jej przyjaciele mieli kłopoty przez nią. – Przyzwyczaiłam się, a oni się kiedyś doigrają. Zło zawsze do ciebie wróci.
  Chłopaki spojrzeli na siebie sceptycznie, ale wiedzieli, że przyjaciółka ma racje. Jak zwykle zresztą, za to ją kochali.

      Wreszcie dojechali do  Hogwartu. Było już późno, co sprawiło, że większość uczniów było już zmęczonych. 
      Oczywiście niektóre osoby ucięły sobie drzemkę w pociągu i były teraz wypoczęte. Do jednych z nich należy Draco Malfoy, który po tej aferze z prefektami, położył swoją arystokracką głowę na nogach Pansy (która była wniebowzięta) i spał. Dziewczyna nie była zadowolona, gdy dojechali. Chciała, aby ta chwila trwała. 
      Swoją drogą umie się ustawić ten Draco prawda? Tyle dziewczyn na niego leci, on to wykorzystuje, a przy sobie trzyma biedną Parkinson, która naiwnie... głupio wierzy, że pan Fretka kiedyś odwzajemni te uczucia.
    Czy jest świadomy jej miłości? No jasne, że tak. Każdy idiota by zauważył. Jest na każde jego zawołanie i skinienie. Uśmiechnął się do siebie, idąc do powozów. Razem z Zabinim, gorylami i Pansy jechali dość krótko do zamku, gdzie w Wielkiej Sali zasiedli przy stole Domu Węża.
      Już było po ceremonii i wszystkie te małe dzieci były przydzielone tam gdzie miały być. Najlepsi do Slytherinu oczywiście, najgorsi do Gryffindoru, mądrzy do Ravenclaw’u, a dupy wołowe do Hufflepuff’u.
      Draco miał właśnie takie wyobrażenie o domach w Hogwarcie. Nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Szczególnie co do jednego z tych domów. Jeśli uważał, że w Hufflepuff’ie są, jak on to ujął „dupy wołowe” to nie poznał jeszcze większości puchonów. Ale cóż, pewnie w ogóle nie będzie chciał ich poznać.
      W końcu oni są uczciwi, lojalni i prawdomówni, a on... Nie oszukujmy się. To jest Malfoy. 
      Wszyscy z niecierpliwością czekali, aż na stołach pojawią się smakołyki. Po długiej podróży niejeden uczeń był głodny tak, że miał wrażenie, iż mógłby zaraz zemdleć. 
      Dubledore wstał, uśmiechając się do swoich podopiecznych. Odchrząknął i gdy cała Wielka Sala sądziła, że zaraz będą jeść, powiedział coś bardzo niespodziewanego. 
 - To jeszcze nie ten czas, gdy będziemy zapychać nasze puste brzuchy, moi drodzy.
       Słychać było parę zawiedzionych pomruków. 
 - Chciałbym was prosić o wyrozumiałość i przyjęcie nowej uczennicy - kontynuował Dyrektor.

      Crist stała przed drzwiami do Wielkiej Sali razem z woźnym - Filchem. Czuła ucisk w brzuchu i miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Wiedziała, że za chwilę tam wejdzie i oczy wszystkich będą skierowane w jej stronę. 
      Tutaj miała inną tożsamość. Miała się nazywać Gwendolyn Riggs, która przeprowadziła się z rodzicami do Anglii z Ameryki. Najbardziej się bała tego, że nie będzie potrafiła powiedzieć czegoś o kulturze tego państwa... Babcia Crist powiedziała, że nikt nie może znać jej prawdziwego imienia, nazwiska, a pochodzenia... to już w ogóle. Uszy też musiała zakryć włosami, a nawet kupiła sobie bandamki... tak na wszelki wypadek. 
 - Idziemy - mruknął woźny i otworzył drzwi. 
      Dziewczyna przełknęła ślinę. Miała wrażenie, że zaraz serce z niej wyskoczy i zacznie tańczyć kankana. Było jej trochę słabo, a nogi... jakie nogi? Wydawało się, że teraz idzie na gumowych żelkach. 
     Droga do Profesora Dubledore'a, ciągnęła się niemiłosiernie. To było najdłuższe piętnaście metrów, jakie kiedykolwiek przeszła, a gdy dotarła do dyrektora ten włożył na jej czuprynę Tiarę Przydziału. Zacisnęła wargi i wstrzymała oddech.

piątek, 21 sierpnia 2015

Prolog

  - Cristuś! To nie fair! Jesteś szybsza! - krzyknęła mała elfka, wchodząca na drzewo, aby odzyskać swoją własność. Miała niebieskie włosy, związane w grubego warkocza, a ubrana była w krótką, białą sukieneczkę.
 - Oj, nie przesadzaj! - odkrzyknęła złodziejka. 
      W końcu, gdy jakimś cudem Rose dogoniła swoją, starszą kuzynkę i odebrała od niej swojego pluszaka, zrobionego ze skóry tygrysa, usiadły na jednej z grubych gałęzi drzewa. 
 - Dlaczego chcą cię zabrać? - spytała dziewczynka, wzdychając. - Źle ci z nami? 
 - To nie tak - zaczęła Crist. - Nie zrozumiesz tego... ja tego do końca nie rozumiem, no i nie pasuje tutaj.
      Cristofera nie była taka jak inne elfy. Zamiast kolorowych włosów - miała brązowe, a jej uszy nie były tak bardzo spiczaste jak innych mieszkańców wioski. Nie było jej tutaj dobrze, każdy patrzył na nią jak na odmieńca, którym notabene, była. 
  - Ale jedyną osobą, która chce się zemną bawić, jesteś ty! - żaliła się Rose, przytulając się do pluszaka. 
 - Ludzie boją się inności, wyjątkowości... dlatego tak jest... - próbowała pocieszyć kuzynkę dziewczyna. - A co z Chabrem? On cię lubi.
 - Hahaha! On woli się z tobą bawić - zaśmiała się Rose. Niby to takie małe, ale zboczone myśli już ma. 
     Nagle usłyszały głos, dochodzący z dołu. Spojrzały się w tamtym kierunku. 
 - Księżniczko Cristofero - krzyknął Manzano, który był jednym z głównych strażników królewskiej rodziny.
      Pół-elfka zaczęła zeskakiwać z drzewa, aż wylądowała przed mężczyzną. Otrzepała się z resztek liści i spojrzała z ciekawością na strażnika.
 - Hm? 
 - Przyjechała, czas się zbierać. 
      W tym momencie Rose do nich dotarła. 
      Czas się pożegnać... 

      Salomea Storm była nową nauczycielką od  obrony przed czarną magią. Siedziała teraz w swoim gabinecie, kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Musiała wszystko przygotować, a przede wszystkim - samą siebie. Nigdy wcześniej nie uczyła w szkole... bo przecież korepetycje to nie było to samo. 
      Od kilku miesięcy szukała pracy.Była wykształconym aurorem, ale odkryła, że to zajęcie nie jest dla niej. Nie wiedziała, czy bycie nauczycielem jest odpowiednią... zmianą, ale od czegoś trzeba zacząć. 
      Poznała już kilku nauczycieli. Profesor McGonagall, która była bardzo surową, ale miłą kobietą, z którą od razu złapały dobry kontakt. Profesor Sprout uczyła zielarstwa, przedmiotu, który nigdy mi nie szedł. Obiecała mi, że udzieli mi paru lekcji, jeśli będęmiała ochotę. Niesamowita osoba... Do niesamowitych osób, z pewnością, zalicza się Pan Snape. 
     Sewerus Snape był wysokim mężczyzną... który uwielbia kolor czarny. To było pewne, bo jego strój, włosy, a nawet humor - wszystko było czarne. Na razie, nie wiedziała co myśleć o tym profesorze. 
      Nagle usłyszała pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły. Wszedł nie kto inny, jak Snape. O wilku mowa...
      Kobieta wstała i uśmiechnęła się do profesora. 
 - Tak profesorze? - spytała, po czym wskazała na krzesło przed biurkiem. - Proszę usiąść. 
 - Dziękuję, ale postoję - mruknął, zamykając za sobą drzwi. - Profesor Dumbledore prosił, żebym przekazał pani, że... ma dla pani zadania, które sprawdzi pani umiejętności...
 - Słucham? 
 - Uda się pani do lasu.
 - Lasu...?

      Tak. Był to las. Mianowicie las istot, które Salomea widziała pierwszy raz na oczy. Każdy z nich miał kolorowe włosy. Niebieskie, czerwone, różowe... Ze swoim brązem wyglądała dość... dziwnie. 
      Jej misja polegała na tym, aby przywieźć stąd dziewczynę, która nazywała się Cristofera... Tyle wiedziałam. Ten człowiek - Dumbledore był na prawdę szalony. 
     Dobra, Salomea. Opanuj się. Myślała kobieta, wzdychając.
     Nagle podszedł do niej wysoki człowiek, a raczej elf. Salomea podała mu list i wytłumaczyła kim jest. Mężczyzna kiwnął głową i kazał za sobą iść, a ona, z lekkim wahaniem, ruszyła za nim. 
    Zaprowadził ją do drewnianej chatki, a gdy weszła do środka musiała przetrzeć oczy. Gdy wchodziło się do budynku, wyglądało, jakby był mały, ale tak na prawdę była to wielka sala tronowa. Na końcu sali, po środku stały trzy wielkie trony, a dwa były zajęte. Siedziały tam dwie, bardzo podobne do siebie, kobiety. Obie miały błękitne włosy, chociaż jedna bardziej wyblakłe. 
     Salomea ukłoniła się, gdy tylko mężczyzna, który ją tu zaprowadził, to zrobił. 
 - Dzień dobry - przywitała się czarownica. 
 - Jest już gotowa - powiedziała młodsza elfka. Wstała i przytuliła nauczycielkę. - Dziękuję tobie i profesorowi Dumbledore... to może ją uchronić. 
 - Em... tak, Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na świecie - rzekła Salomea, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi. 
- Calesho, gdzie twoje maniery? - spytała starsza. - Jesteśmy królowymi wioski Calagham.
      Do sali weszła jeszcze młodsza dziewczyna. Wyglądała zupełnie inaczej, niż tamte dwie. Miała brązowe włosy i ubrana była w uczniowskie szaty. 
 - Ech... - westchnęła dziewczyna, patrząc na swoją babcię i matkę. - Naprawdę muszę jechać? 
 - To dla twojego dobra - odpowiedziała babcia. 
      Gdy Cristofera i Salomea wyszły, starsza królowa podeszła do swojej córki. 
 -  Przecież... tak nie uchronisz jej, od przeznaczenia.
 - Muszę spróbować.
  



Kilka słów ode mnie. Jest to opowiadanie, które zaczęłam... rok... dwa lata temu... i cały czas chcę coś z nim zrobić. Stara wersja tego fanfic'a jest gdzieś w internecie, ale to będzie... tylko zapożyczeniem postaci i kilku rozdziałów z tamtej historii.