poniedziałek, 24 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ I


      Przez okno do pokoju ciemnowłosej dziewczyny, wlatywały ciepłe promyki letniego, porannego słońca. Gdy ta przewróciła się na plecy, od razu poczuła nieprzyjemne uczucie w okolicach oczu, a było to spowodowane światłem, które świeciło w jej twarz.
      Dziewczyna odwróciła się na brzuch i zakryła głowę poduszką.
 - Nie – jęknęła ochrypłym i zaspanym głosem. Nie chciała wstawać, nie teraz, gdy miała taki wspaniały sen. 
      Śniło jej się, że spotyka przystojnego chłopaka o brązowych włosach. Jednak teraz, gdy już powracała do świata, nie mogła przypomnieć sobie jego twarzy. Ach, dlaczego musiał to być sen?
     Pansy zastanawiała się ile jeszcze będzie leżeć w tej pozycji z nadzieją, że ponownie odfrunie w krainę snu. Jej plany zostały skreślone wraz z zapachem kawy, który właśnie zaatakował jej nozdrza.
 - Kuchcik! – krzyknęła, przywołując swojego skrzata domowego. Ten wszedł przez drzwi, niosąc tacę z kubkiem kawy oraz kanapkami ze szwajcarskim serem, a do tego małe pomidorki.
 - Już jestem panienko – pisnął skrzat, kłaniając się tak, aby nie wywrócić zawartości jego rączek.
      Parkinson  odłożyła poduszkę i podniosła się do siadu, przecierając zaspane, czarne oczęta. Gdy tylko Kuchcik odłożył tacę na szafkę nocną, która stała obok łóżka, Pansy machnęła ręką na znak, aby sobie poszedł. Ten ukłonił się i wyszedł.
     Nie mogła uwierzyć, że te wakacje tak szybko minęły. Dużo się działo w ostatnim roku w Hogwarcie. Voldemort został unicestwiony, a w świecie czarodziejów zapanował spokój. Miała wtedy piętnaście lat. Nadal nie wie jak to się stało, że ten Potter pokonał największego czarodzieja wszechczasów. To dla niej niewiarygodne, choć nie tylko ona odetchnęła z ulgą.
     Ona i jej przyjaciele byli wstrząśnięci tym faktem. Draco i Pansy wyszli po tym wszystkim się przejść i chłopak zaczął się jej zwierzać. Oczywiście ona tak to odbierała, bo w rzeczywistości on po prostu się skarżył i rzucał wyzwiskami w Bliznowatego. Jego rodzina miała duże kłopoty po tym wydarzeniu, ale ona wiedziała, że ulżyło mu po śmierci SAMI-WIECIE-KOGO.
    Od zawsze Draco jej imponował, aż do czasu, gdy na prawdę zaczęła do niego coś czuć. Teraz każde jego spojrzenie było dla niej podejrzane. Zawsze czekała na jakiś znak, lecz ten chyba nigdy nie nastąpi. Często, gdy ma wrażenie, że on coś do niej czuje wraca myśl „Ale to nie możliwe... Na pewno nie” i tak się ciągnie przez kilka dobrych lat.
    W końcu dziewczyna postanowiła zabrać się za pyszne kanapki, a gdy przegryzała jeden kawałek, to popijała go kawą z mlekiem. Mm... Uwielbiała taką najbardziej. Rozkoszowała się jej zapachem i smakiem, a do tego działa pobudzająco! Czy to nie jest napój bogów?
 
    Po południu, gdy jej rodzice już opuścili ich posiadłość, Pansy umierała z nudów. Postanowiła odwiedzić rodzinną biblioteczkę, którą jej matka wręcz ubóstwiała.
    Parkinson zawsze zazdrościła rodzicom tej ich miłości. Kochali się od zawsze i na zawsze, nawet kłótnie nie zniszczyły tej więzi. Dziewczyna chciałaby taką więź stworzyć z Draco i nadal wierzyła, że to się uda. Jutro miała go wreszcie spotkać, na peronie. W jej głowie pojawiały się liczne scenariusze tej sytuacji...
    Idzie przez tłum i zobaczy jego, a on? On przystojny i męski jak nigdy przedtem, uśmiecha się do niej tym swoim uśmieszkiem, a potem podchodzi i zatapia swoje usta w jej i tak trwają w tej namiętności. Uśmiechnęła się do siebie, a na jej policzkach pojawił się róż.
     Och marzenia... ciekawe czy kiedyś się spełnią? Od zawsze chciała mu się przypodobać, mimo że przed przyjazdem do Hogwartu wcale nie miała nic przeciwko mugolakom, to się szybko zmieniło. Właśnie ze względu na Malfoy’a, który był jej obiektem westchnień.
     Długo szukała jakiejś książki, która by ją zainteresowała, ale nic jej nie odpowiadało. Nagle zobaczyła starą, zakurzoną księgę. Ciekawość, która narodziła się wraz z dotknięciem owej rzeczy narastała z każdą minutą... a może to było przeczucie.
    Otworzyła ją, lecz w środku były tylko słowa napisane językiem, którego ona niestety nie znała. Zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad tymi dziwnymi znakami. Musiał to być jakiś starożytny język, ale skąd taka książka znalazła się w jej bibliotece? Ach, czego ta jej matka nie wymyśli. Zawsze miała bzika na punkcie książek.
     Mogłaby księgę zostawić i zapomnieć, że w ogóle ją widziała. Przekręciła jeszcze kilka stron i znalazła kartkę, a po chwili zorientowała się, że to nie była zwykła kartka, a list. 
     Dziewczyna odłożyła zakurzoną księgę na stołek, który stał obok. Usiadła po turecku, między regałami i rozwinęła karteczkę, niestety jej zamiary zniszczyła skrzatka domowa, która właśnie pojawiła się znikąd. Zanim Pansy zdążyła się zorientować wyrwała jej list z ręki.
    Czarnowłosa spojrzała z oburzeniem na skrzatkę, wstając. Jak ona śmiała?! Swojej pani?
 - Masz natychmiast  mi to oddać – warknęła.
 - Nie mogę, zakazane, przykro mi. – pisnęła Rózga i zniknęła.
    Zdecydowanie mamy za dużo skrzatów domowych – stwierdziła Ślizgonka.
   Jednak coś udało się jej przeczytać. Mogła przyrzec, że zauważyła tam nazwisko, które było jej bardzo znane. To na pewno było nazwisko "Potter"

     Jak jej matka wróciła wieczorem z pracy, młoda Parkinson zaczęła się dopytywać o ten list.
 - Dziecko, nie zawracaj mi teraz głowy – zbywała ją kobieta – zostaw to, pewnie ci się przewidziało. Tam na pewno było Potten, to nazwisko mojej przyjaciółki, z którą kiedyś rozmawiałam – mówiła, lecz to nie przekonywało młodej dziewczyny.
    Pansy nie wiedziała, czy wierzyć w tą bajkę, czy nie. Może faktycznie się przewidziała? W końcu wiele osób pisze „r” jak „n” i na odwrót. Takim przypadkiem był Zabini. Kiedyś pisali ze sobą i dziewczyna musiała się domyślać co on tam napisał.
   Przewróciła oczami i poszła do siebie, aby przypilnować skrzaty, które właśnie ją pakowały do jutrzejszego wyjazdu. W końcu jutro spotka Malfoy'a i, mimo że za grosz nie wierzyła swojej mamie, nie chciała się teraz tym przejmować.
      Pierwszy września, początek roku szkolnego. Tego dnia dziewczyna wstała bardzo wcześnie i na nogach była już od kilku godzin. Jej ekscytacja i małe pokłady cierpliwości nie pozwalały jej spać. 
      Stała na peronie 9 i ¾, rozglądając się. Miała na sobie niebieską, lekko obcisłą bluzkę, czarne spodnie biodrówki, trampki, a krótkie włosy zapięła w kucyk.
      Szukała jakichś znajomych osób, ale do tej pory przed oczami mignęły jej jakieś pierwszoroczniaki, albo zatroskani rodzice, którzy lamentowali, że będą tęsknić.
      Z daleka ujrzała Dafne, niską ślizgonkę, o krótkich blond włosach. Uśmiechając się do przyjaciółki, ruszyła w jej stronę.
 - Nareszcie ktoś znajomy – powiedziała blondynka, oddychając z ulgą.
       Pansy spojrzała na swój zegarek, który wskazywał 10.30, więc zostało im pół godziny do odjazdu pociągu.
 - Widziałaś gdzieś Draco? – spytała, mając nadzieje, że już przyszedł.
 - Jeszcze nie. – odparła. – O, widzę moją siostrę, chyba czegoś ode mnie chce. Jak chcesz to idź, dojdę później.
      Parkinson odprowadziła dziewczynę wzrokiem, po czym ruszyła w kierunku pociągu, a gdy już była w środku przypomniała sobie, że w tym roku była prefektem. Musiała szybko się dostać do przedziału, gdzie będzie spotkanie organizacyjne. 
      Szła przed siebie, gdy nagle z przedziału wyszedł wysoki rudzielec. Mimowolnie się zatrzymała, kiedy go zobaczyła. Spojrzeli na siebie, najpierw zdezorientowani, a potem z chęcią mordu. 
  - Co się gapisz? - spytała Pansy z jadem w głosie. 
  - Zamknij się Mopsie - odwarknął Weasley.
     Nagle z przedziału wyłoniła się Hermiona, ze zdziwioną miną. Jednak szybko zmieniła ją na groźną, a w jej oczach pojawiła się wyższość. Ślizgonka była pewna, że widziała jak kudły szlamy się momentalnie najeżyły.
 - Och zostaw ją, nie warto – powiedziała swoim przemądrzałym tonem. - Mamy teraz spotkanie prefektów.
 - Super, to było do przewidzenia, że kujonka zostanie prefektem.
 - Ja się dziwię kto TOBIE przyznał to stanowisko - odwarknęła Hermiona, po czym wzięła Rona za przedramię i ruszyli w stronę przedziału, gdzie prefekci mieli się spotkać.  
      Ślizgonka wzruszyła ramionami i ruszyła za nimi, oczywiście, w odpowiedniej odległości. Nie chciała być za blisko Zdrajcy Krwi i Szlamy.
      Usłyszała za sobą kroki, odwróciła się i uśmiech wpełzł na jej twarz. 
- Draco - powiedziała czule.
 - Cześć, sorry za spóźnienie, ale Blaise miał problemy - rzekł, łapiąc oddech. - Nie pytaj.
- Nie ma sprawy.

      Potter siedział w jednym z przedziałów razem z rudowłosą Ginny i ciapowatym Nevile’em. Obserwował to co się działo za oknem. Nie miał ochoty wplątywać się w rozmowę przyjaciół o zielarstwie. Teraz czekał tylko, aż przyjdą Ron i Hermiona, aby z nimi porozmawiać.
      Może to było egoistyczne z jego strony, ale chciał mieć dwójkę przyjaciół na własność. Teraz gdy wiedział, że nic im nie zagraża chce spędzić z nimi jak najwięcej czasu, a te głupie spotkania prefektów wcale nie pomagały!
      Przesadzam? – spytał się w myśli. – To przecież gruba przesada, Harry musisz się ogarnąć.
      Czarnowłosy spojrzał na swoich towarzyszy, po czym wstał, prostując się.
 - Idę poszukać naszych prefektów – oznajmił z uśmiechem na ustach.
      Włożył ręce do granatowych spodni, a potem idąc spokojnym krokiem, patrzył do każdego przedziału. Oczywiście dyskretnie. Nie wsadzał tam głowy jak jakiś idiota.
      Znalazł zguby! Jednak zmartwiło go to co zobaczył. Hermiona siedziała smutna i patrzyła się w okno, a Ron siedział obok niej, obejmując ramieniem.
 - Nie martw się, to przecież Fretka i Mops, oni są idiotami – pocieszał ją rudy.
      Wybraniec wszedł do nich, przysłuchując się. Gdy usłyszał „Fretka” mógł się tylko domyślać co się stało.
 - Ron! Nic mi nie jest, to... Harry - zobaczyła przyjaciela, gdy się odwróciła.
 - Co się stało?
 - Malfoy i jego przybłęda, to się stało – odpowiedział Weasley, puszczając dziewczynę. - Mieliśmy spotkanie prefektów... McGonagall powiedziała, że Dubledore chciał, żebyśmy się zintegrowali z innymi domami. Mops tak bardzo chciała być z Malfoy'em, że zaczęła dyskutować... McGonagall się wkurzyła i przez to, ja i Parkinson będziemy mieli razem patrolować korytarze, przez następne trzy miesiące... No, ale to teraz najmniej ważne. No... - zaciął się i westchnął. - Może nie powinienem naskakiwać na Mopsa, ale byłem wkurzony. Malfoy stanął w jej obronie i wiesz...nazwali Hermionę...
 - Trzeba im wreszcie dać nauczkę, żeby znowu nie uszło im to płazem.
 - Harry ty też? Myślałam, że masz trochę więcej rozumu – westchnęła ze zrezygnowaniem brązowowłosa. Nie chciała, aby jej przyjaciele mieli kłopoty przez nią. – Przyzwyczaiłam się, a oni się kiedyś doigrają. Zło zawsze do ciebie wróci.
  Chłopaki spojrzeli na siebie sceptycznie, ale wiedzieli, że przyjaciółka ma racje. Jak zwykle zresztą, za to ją kochali.

      Wreszcie dojechali do  Hogwartu. Było już późno, co sprawiło, że większość uczniów było już zmęczonych. 
      Oczywiście niektóre osoby ucięły sobie drzemkę w pociągu i były teraz wypoczęte. Do jednych z nich należy Draco Malfoy, który po tej aferze z prefektami, położył swoją arystokracką głowę na nogach Pansy (która była wniebowzięta) i spał. Dziewczyna nie była zadowolona, gdy dojechali. Chciała, aby ta chwila trwała. 
      Swoją drogą umie się ustawić ten Draco prawda? Tyle dziewczyn na niego leci, on to wykorzystuje, a przy sobie trzyma biedną Parkinson, która naiwnie... głupio wierzy, że pan Fretka kiedyś odwzajemni te uczucia.
    Czy jest świadomy jej miłości? No jasne, że tak. Każdy idiota by zauważył. Jest na każde jego zawołanie i skinienie. Uśmiechnął się do siebie, idąc do powozów. Razem z Zabinim, gorylami i Pansy jechali dość krótko do zamku, gdzie w Wielkiej Sali zasiedli przy stole Domu Węża.
      Już było po ceremonii i wszystkie te małe dzieci były przydzielone tam gdzie miały być. Najlepsi do Slytherinu oczywiście, najgorsi do Gryffindoru, mądrzy do Ravenclaw’u, a dupy wołowe do Hufflepuff’u.
      Draco miał właśnie takie wyobrażenie o domach w Hogwarcie. Nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Szczególnie co do jednego z tych domów. Jeśli uważał, że w Hufflepuff’ie są, jak on to ujął „dupy wołowe” to nie poznał jeszcze większości puchonów. Ale cóż, pewnie w ogóle nie będzie chciał ich poznać.
      W końcu oni są uczciwi, lojalni i prawdomówni, a on... Nie oszukujmy się. To jest Malfoy. 
      Wszyscy z niecierpliwością czekali, aż na stołach pojawią się smakołyki. Po długiej podróży niejeden uczeń był głodny tak, że miał wrażenie, iż mógłby zaraz zemdleć. 
      Dubledore wstał, uśmiechając się do swoich podopiecznych. Odchrząknął i gdy cała Wielka Sala sądziła, że zaraz będą jeść, powiedział coś bardzo niespodziewanego. 
 - To jeszcze nie ten czas, gdy będziemy zapychać nasze puste brzuchy, moi drodzy.
       Słychać było parę zawiedzionych pomruków. 
 - Chciałbym was prosić o wyrozumiałość i przyjęcie nowej uczennicy - kontynuował Dyrektor.

      Crist stała przed drzwiami do Wielkiej Sali razem z woźnym - Filchem. Czuła ucisk w brzuchu i miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Wiedziała, że za chwilę tam wejdzie i oczy wszystkich będą skierowane w jej stronę. 
      Tutaj miała inną tożsamość. Miała się nazywać Gwendolyn Riggs, która przeprowadziła się z rodzicami do Anglii z Ameryki. Najbardziej się bała tego, że nie będzie potrafiła powiedzieć czegoś o kulturze tego państwa... Babcia Crist powiedziała, że nikt nie może znać jej prawdziwego imienia, nazwiska, a pochodzenia... to już w ogóle. Uszy też musiała zakryć włosami, a nawet kupiła sobie bandamki... tak na wszelki wypadek. 
 - Idziemy - mruknął woźny i otworzył drzwi. 
      Dziewczyna przełknęła ślinę. Miała wrażenie, że zaraz serce z niej wyskoczy i zacznie tańczyć kankana. Było jej trochę słabo, a nogi... jakie nogi? Wydawało się, że teraz idzie na gumowych żelkach. 
     Droga do Profesora Dubledore'a, ciągnęła się niemiłosiernie. To było najdłuższe piętnaście metrów, jakie kiedykolwiek przeszła, a gdy dotarła do dyrektora ten włożył na jej czuprynę Tiarę Przydziału. Zacisnęła wargi i wstrzymała oddech.

piątek, 21 sierpnia 2015

Prolog

  - Cristuś! To nie fair! Jesteś szybsza! - krzyknęła mała elfka, wchodząca na drzewo, aby odzyskać swoją własność. Miała niebieskie włosy, związane w grubego warkocza, a ubrana była w krótką, białą sukieneczkę.
 - Oj, nie przesadzaj! - odkrzyknęła złodziejka. 
      W końcu, gdy jakimś cudem Rose dogoniła swoją, starszą kuzynkę i odebrała od niej swojego pluszaka, zrobionego ze skóry tygrysa, usiadły na jednej z grubych gałęzi drzewa. 
 - Dlaczego chcą cię zabrać? - spytała dziewczynka, wzdychając. - Źle ci z nami? 
 - To nie tak - zaczęła Crist. - Nie zrozumiesz tego... ja tego do końca nie rozumiem, no i nie pasuje tutaj.
      Cristofera nie była taka jak inne elfy. Zamiast kolorowych włosów - miała brązowe, a jej uszy nie były tak bardzo spiczaste jak innych mieszkańców wioski. Nie było jej tutaj dobrze, każdy patrzył na nią jak na odmieńca, którym notabene, była. 
  - Ale jedyną osobą, która chce się zemną bawić, jesteś ty! - żaliła się Rose, przytulając się do pluszaka. 
 - Ludzie boją się inności, wyjątkowości... dlatego tak jest... - próbowała pocieszyć kuzynkę dziewczyna. - A co z Chabrem? On cię lubi.
 - Hahaha! On woli się z tobą bawić - zaśmiała się Rose. Niby to takie małe, ale zboczone myśli już ma. 
     Nagle usłyszały głos, dochodzący z dołu. Spojrzały się w tamtym kierunku. 
 - Księżniczko Cristofero - krzyknął Manzano, który był jednym z głównych strażników królewskiej rodziny.
      Pół-elfka zaczęła zeskakiwać z drzewa, aż wylądowała przed mężczyzną. Otrzepała się z resztek liści i spojrzała z ciekawością na strażnika.
 - Hm? 
 - Przyjechała, czas się zbierać. 
      W tym momencie Rose do nich dotarła. 
      Czas się pożegnać... 

      Salomea Storm była nową nauczycielką od  obrony przed czarną magią. Siedziała teraz w swoim gabinecie, kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Musiała wszystko przygotować, a przede wszystkim - samą siebie. Nigdy wcześniej nie uczyła w szkole... bo przecież korepetycje to nie było to samo. 
      Od kilku miesięcy szukała pracy.Była wykształconym aurorem, ale odkryła, że to zajęcie nie jest dla niej. Nie wiedziała, czy bycie nauczycielem jest odpowiednią... zmianą, ale od czegoś trzeba zacząć. 
      Poznała już kilku nauczycieli. Profesor McGonagall, która była bardzo surową, ale miłą kobietą, z którą od razu złapały dobry kontakt. Profesor Sprout uczyła zielarstwa, przedmiotu, który nigdy mi nie szedł. Obiecała mi, że udzieli mi paru lekcji, jeśli będęmiała ochotę. Niesamowita osoba... Do niesamowitych osób, z pewnością, zalicza się Pan Snape. 
     Sewerus Snape był wysokim mężczyzną... który uwielbia kolor czarny. To było pewne, bo jego strój, włosy, a nawet humor - wszystko było czarne. Na razie, nie wiedziała co myśleć o tym profesorze. 
      Nagle usłyszała pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły. Wszedł nie kto inny, jak Snape. O wilku mowa...
      Kobieta wstała i uśmiechnęła się do profesora. 
 - Tak profesorze? - spytała, po czym wskazała na krzesło przed biurkiem. - Proszę usiąść. 
 - Dziękuję, ale postoję - mruknął, zamykając za sobą drzwi. - Profesor Dumbledore prosił, żebym przekazał pani, że... ma dla pani zadania, które sprawdzi pani umiejętności...
 - Słucham? 
 - Uda się pani do lasu.
 - Lasu...?

      Tak. Był to las. Mianowicie las istot, które Salomea widziała pierwszy raz na oczy. Każdy z nich miał kolorowe włosy. Niebieskie, czerwone, różowe... Ze swoim brązem wyglądała dość... dziwnie. 
      Jej misja polegała na tym, aby przywieźć stąd dziewczynę, która nazywała się Cristofera... Tyle wiedziałam. Ten człowiek - Dumbledore był na prawdę szalony. 
     Dobra, Salomea. Opanuj się. Myślała kobieta, wzdychając.
     Nagle podszedł do niej wysoki człowiek, a raczej elf. Salomea podała mu list i wytłumaczyła kim jest. Mężczyzna kiwnął głową i kazał za sobą iść, a ona, z lekkim wahaniem, ruszyła za nim. 
    Zaprowadził ją do drewnianej chatki, a gdy weszła do środka musiała przetrzeć oczy. Gdy wchodziło się do budynku, wyglądało, jakby był mały, ale tak na prawdę była to wielka sala tronowa. Na końcu sali, po środku stały trzy wielkie trony, a dwa były zajęte. Siedziały tam dwie, bardzo podobne do siebie, kobiety. Obie miały błękitne włosy, chociaż jedna bardziej wyblakłe. 
     Salomea ukłoniła się, gdy tylko mężczyzna, który ją tu zaprowadził, to zrobił. 
 - Dzień dobry - przywitała się czarownica. 
 - Jest już gotowa - powiedziała młodsza elfka. Wstała i przytuliła nauczycielkę. - Dziękuję tobie i profesorowi Dumbledore... to może ją uchronić. 
 - Em... tak, Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na świecie - rzekła Salomea, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi. 
- Calesho, gdzie twoje maniery? - spytała starsza. - Jesteśmy królowymi wioski Calagham.
      Do sali weszła jeszcze młodsza dziewczyna. Wyglądała zupełnie inaczej, niż tamte dwie. Miała brązowe włosy i ubrana była w uczniowskie szaty. 
 - Ech... - westchnęła dziewczyna, patrząc na swoją babcię i matkę. - Naprawdę muszę jechać? 
 - To dla twojego dobra - odpowiedziała babcia. 
      Gdy Cristofera i Salomea wyszły, starsza królowa podeszła do swojej córki. 
 -  Przecież... tak nie uchronisz jej, od przeznaczenia.
 - Muszę spróbować.
  



Kilka słów ode mnie. Jest to opowiadanie, które zaczęłam... rok... dwa lata temu... i cały czas chcę coś z nim zrobić. Stara wersja tego fanfic'a jest gdzieś w internecie, ale to będzie... tylko zapożyczeniem postaci i kilku rozdziałów z tamtej historii.